Zawsze byłam trochę ‚na zewnątrz’. Zawsze w jakiś sposób się odcinałam.
Jako małe dziecko zamiast wsuwać wszystko bezkrytycznie byłam niejadkiem ze swoimi ulubionymi, wyszukanymi potrawami. Nudziła mnie zabawa w dom i nie przepadałam za uczestnictwem w wyścigach. Kto pierwszy do huśtawki, kto pierwszy do samochodu… Mówiłam sobie, że cale nie chcę i nie potrzebuję pierwsza się huśtać ani zawsze siedzieć przy oknie od prawej strony.
W szkole uczestniczyłam w grach, ale nie nastawiałam się na wygraną mówiąc sobie, że wcale mi nie zależy i nie kłamałam. Nie szalałam, nie przekraczałam linii, nie sprawiałam kłopotów. Co dziwnie niepasujące do reszty: nigdy nie bałam się oficjalnie powiedzieć co myślę. Nie bałam się zabrać stanowiska, choć nie było najpopularniejsze. Dziwne, prawda? Bo reszta opisu pasuje do introwertyka.
Nie bez trudu wciągu lat edukacji pokonywałam wiele wyzwań i przeciwności losu. Czasami było naprawdę ciężko. Zawsze jednak miałam jakąś formę samoobrony – potrafiłam oderwać się od pewnego rodzaju negatywnego myślenia, czymś je zagłuszyć aż do czasu kiedy złe myśli przestawały mnie atakować. W taki sposób nie martwiłam się, że w gimnazjum nie mam chłopaka, że w liceum nie mam chłopaka. Z czasem wypracowałam sobie teorię w myśl której żaden tak młodo zaczęty związek nie ma wysokiego prawdopodobieństwa na powodzenie (tj. życie długo i szczęśliwie dopóki śmierć nas nie rozłączy). Po części wiedziałam, że to ma sens, a po części dusiłam gdzieś w zarodku uczucie zazdrości. Z tłamszoną zazdrością za rączki trzymało się poczucie osamotnienia w tym wszystkim.
Ale takie sztuczki udają się tylko do czasu. Kiedyś ciemna strona chowająca się gdzieś w cieniu umysłu, jest już zbyt duża żeby się w nim zmieścić. Zaczyna być zbyt dostrzegalna i oszukiwanie się w takim momencie zakrawa o rozwijanie jakiejś choroby umysłowej. Pod koniec liceum zaczęłam się umawiać z chłopcem (bo ani facetem ani mężczyzną nigdy nie będzie się go dało nazwać), który był odzwierciedleniem tego jak bardzo byłam zdesperowana, żeby kogoś mieć. Wyobrażałam sobie wielkie, wieczne, niegasnące uczucie, a tymczasem z uporem maniaka wmawiałam sobie że to przeżywam. Jedna z najgłupszych rzeczy w moim życiu może być śmiało przypisana poczuciu osamotnienia, alienacji i samotności po prostu.
W życiu zrobiłam jeszcze kilka głupot, którym siedząc w kącie przygrywała na skrzypcach alienacja. Gdzieś w mojej głowie, dawno temu powstało jakieś dziwne przeświadczenie, że powinnam robić wszystko odwrotnie. Jeśli wszystkie koleżanki w przedszkolu chcą Baby Born, ja chcę zapas mulin do plecenia bransoletek. Wszystkie koleżanki w podstawówce chcą pleść bransoletki, ja chcę mieć stary komputer, który nadaje się tylko do pisania w Wordzie, w swoim pokoju. Wszystkie koleżanki w liceum chcą się malować? Mnie troll z jedną brwią i toksycznym dotykiem powtarza, że najpiękniejsza jest kobieta naturalna (bez makijażu i w skromnym ubiorze). /Pomińmy fakt, że był chorobliwie zazdrosny bo jaka kobieta przy zdrowych zmysłach by się z nim umawiała. Powiem wam: żadna./
Robienie wszystkiego na przekór? A może w poprzednim wcieleniu czytałam Senekę i wiedziałam na jakimś poziomie świadomości, że nie należy iść za tłumem w drodze do szczęścia. Jak już to należy zobaczyć co ten tłum wyrabia i robić coś odwrotnie. Takie hipsterstwo jako lifestyle. Seneka wymyślił hipsterów. I co Wy na to? xD
Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że obecnie nadal jestem odosobniona, nie jestem w żadnej grupie i nie przyklaskuję żadnemu liderowi. Szukam ‚przewodnika’ na swój własny rachunek. And I pay all the bills. Zresztą grupy przyjaciół zawsze wydawały mi się jakieś… trącące oszustwem.
Dla mnie przyjaźń oznaczała po części wspieranie kogoś i stanie za kimś murem. Jakie jest prawdopodobieństwo, że wszystkie osoby z tej grupy prezentowałyby poglądy i wartości, które byłabym w stanie poprzeć w wysokim procencie? A co jeśli większość tych ludzi to Lemingi, których już nie mam siły dzierżyć? A jeśli będą gadać głupoty na tematy polityczne to mam siedzieć cicho czy się kłócić? Bardzo nie lubię kłótni, choć nie boję się powiedzieć co myślę. Problem w tym, że kiedy ktoś w grupie staje się niewygodny bo udowadnia komuś brak myślenia i logicznego rozumowania, to się go pozbywa. Czy chciałabym, żeby ktoś miał okazję się mnie pozbyć? Czy byłabym w stanie trzymać dziób na kłódkę i mówić ‚Każdy ma prawo do swoich poglądów’? Jakie to fałszywe… Zupełnie nie brzmi jak przyjaźń.
I ostatnio dowiedziałam się co utrudnia mi życie w jakimś stopniu.
Nie jest to dysfunkcja.
Nie jest to choroba.
Nie jest to nic z gruntu złego.
Jest w dzisiejszych czasach nawet potrzebne.
Jestem Highly Sensitive Person. Osobą wysoko wrażliwą.
I to nic złego. Nawet czasem mi żal tych, którzy są w dolnym spektrum skali wrażliwości. Tyle ich omija… CDN.